czwartek, 29 września 2011

Znalazłem

poezję o komarach z zeszłego roku. Chlip.


Pochodzę ja z lasu, nie wracam więc z pola
gdy jednak to robię - kompania wesoła
komarów mnie wita w pokoju pod ścianą
którą to ekipę przeklinam co rano.
Wpełzłszy przez szpareczkę w skromnej okiennicy
(co pozwala słuchać dźwięków mej ulicy)
kąsają i bodą ciało potem zlane
nim słońce jutrzenki obudzi nad ranem
styrane batalią truchło Łukaszowe.
Staję więc na uszach i zachodzę w głowę
jak komara przyciąć, zabiwszy go w przody -
boleśnie ukrócić świądu krwawe gody
spokoju świętego uraczyć ogromu
zanurzyć się w ciche chmury Avalonu
z daleka od samic ssąco-kłujnej trąbki
gdyż dosyć mam życia w charakterze gąbki.
Próbuję sprejami spryskiwać ubrania
niewiele brakuje, bym voodoo odprawiał
jest w szafie schowana kusza laserowa
lecz nie mam wyboru – trzeba pertaktować!
Spuściłem ćwierć litra krwi swej do kubeczka
wiedząc, że mnie chroni konwencja genewska
usiadłem na łóżku i oblawszy się potem
za oknem spostrzegłem nieprzyjaciół flotę.
Na czele matrona – Hrabina Pierwiosnka
za nią jej służące – Jesień, Głóg i Sosna.
Gdzieś dalej majaczą w tyle peletonu
Egzekutorki – Lilia i Szlam pospołu.
- Krew zimną zachowaj – rzecze mi Hrabina
lecz krew moja w żyłach parować zaczyna.
Kurczą się mięśnie łydek mych i ramion
skronie pulsujące, oczy z lekka łzawią
- krwiopijcy, potwory! – zacząłem tyradę
nie bacząc na ważkie negocjacji zasady.
Rozzłościło to wielce Panią Komarzycę
wzrok straciłem prędko, dźgnięty w potylicę
w oponach mózg pływał jadem ogłuszony
padłem pod nawałem igieł krwią zbroczonych.
Posoka w niebo tryska, parkiet lśni karminem
gdy w ostatnie tango zabieram Hrabinę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz